wtorek, 14 sierpnia 2012

Part 33

Rozdział powstał dzięki Beth :) DZIĘKUJĘ ! Miłego czytania :)
______________ 

- Gdzie jesteśmy? - spytała Megan, otwierając oczy.
- Za Londynem. Nie chciałem cię budzić... - powiedziałem, odpinając pas.
- Nie ma problemu... - ziewnęła przeciągle i szybko zasłoniła dłonią buzię. - Przepraszam. Jooj, ale mnie teraz wszystko boli... - przeciągnęła się i złapała za krzyż. Uśmiechnąłem się pod nosem.
- Wysiadaj, i tak jest już ciemno. - rzuciłem krótko i otworzyłem drzwi. Usłyszałem ciche prychnięcie.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała ponownie, podchodząc do mnie bliżej.
Na dworze panowała typowa zimowa szarówa. Robiło się coraz chłodniej i ciemniej, jednak wciąż doskonale widziałem stary budynek, przed którym stałem. Wieczorna pogoda nadawała mu nieco mroczności, choć zastanawiałem się, czy to nie wina obrastającego go bluszczu, który wybujał przez tyle lat. Gdzie nie gdzie brakowało dachówek, pewnie przez porywisty wiatr. Pojawiał się tu dość często robiąc wiele szkód. Szyby w oknach były zakurzone, jeśli w ogóle w owych oknach były. To wszystko świadczy o tym, że budynek był opuszczony od wielu lat. Dom nie wyglądał przyjaźnie, a wręcz odrażająco. Jednak było w nim coś magicznego, co przyciągało wzrok.
Wsiadłem na chwilę do samochodu nie zamykając drzwi. Megan popatrzyła się na mnie wymownym, pytającym wzrokiem, lecz ja odpowiedziałem jej tylko delikatnym uśmiechem skierowanym w jej oczy.  Przekręciłem kluczyk w stacyjce i zapaliłem krótkie światła auta.
Teraz wszystko stało się bardziej wyraziste, ale nie straciło mrocznego posmaku, który ciągle przerażał Megan. Dziewczyna nerwowo oglądała dom, a ja z uczuciem przyglądałem się jej poczynaniom. Najpierw rzuciła tylko okiem na rozbite szyby i rozrzucone opiłki szkła,które ozdabiały chodnikowy mech. Później postawiła kilka kroków w przód - pewnie po to by przyjrzeć się co jest w środku zardzewiałego mieszkania. Niepewnie podszedłem do niej, obejmując w pasie. Zadrżała i lekko skierowała głowę ku mojej twarzy. Uśmiechnąłem się, by dodać jej otuchy i rzuciłem długie spojrzenie na dom, wzdychając przy tym krótko. 
- Kiedyś spędzałem tu każde wakacje. - odezwałem się. 
Poczułem na sobie wzrok dziewczyny, więc zwróciłem głowę ku niej. W jej oczach widać było ciekawość ale i cień przerażenia. Chwyciłem jej dłoń i uśmiechnąłem się jeszcze szerzej.
- Chodź. Wejdziemy tam. - rzekłem, ciągnąc ją za rękę w stronę zestarzałych, szarych drzwi wejściowych. 
- Oszalałeś? - niemal krzyknęła Megan, zatrzymując się. Nasze dłonie rozłączyły się, przez co gwałtownie odwróciłem się w jej stronę.
- Nie bój się. Obiecuję, że nic się nie stanie. Obiecuję. - ostatnie słowo wyszeptałem jej wprost do ucha. Zacisnęła powieki i pokiwała głową, głośno przełykając ślinę. 
Ponownie chwyciłem jej dłoń i pociągnąłem w stronę wejścia.Tym razem posłusznie poszła za mną. 
Dotknąłem palcami zardzewiałej klamki i nagle, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, wszystkie wspomnienia powróciły.

 Głośny dźwięk telefonu wyrwał ze snu małego chłopca. Rozchylił swoje wciąż senne powieki i podniósł się na łokciach, uważnie przysłuchując się głosom w pokoju obok. 
- Nie możesz przyjechać Ray, Harry wciąż tu jest... 
Zaintrygowany chłopiec, słysząc zdenerwowany głos babci, szybko wstał z ciepłego łóżka. Podkradł się na palcach do białych drzwi i uchylił je odrobinę, kucając. Ujrzał starszą kobietę w kwiecistej sukience, nerwowo przechadzającą się po skrzypiącej podłodze kuchni. Zniewalający zapach domowych muffinek uderzył w nozdrza 7-latka. Błogi uśmiech wstąpił na jego dziecięcą twarz, przez co rozmowa telefoniczna nie docierała do jego uszu. Ocknął się chwilę później, gdy zorientował się, że stracił kobietę z pola widzenia. Kroki jak i rozmowa ucichły, co zaintrygowało chłopca. Teraz już mógł się ujawnić. Podniósł się z kolan i szerzej otworzył drzwi. Przekroczył próg kuchni i rozejrzał się, w poszukiwaniu starszej kobiety, lecz nigdzie jej nie dojrzał.
- Babciu? - odezwał się, robiąc krok na przód. 
Nie usłyszał odpowiedzi. Westchnął i podszedł do okna, opierając się o blat mebli. Zapach babeczek znów dał o sobie znać. Skierował wzrok w stronę ogromnego, fioletowego talerza, na którym znajdowały się ciastka. Uśmiechnął się lekko i wyciągnął rękę, że chwycić jedno.
- Zjesz je po śniadaniu, Harry. - usłyszał głos za sobą.
Odwrócił się gwałtownie, dostrzegając uśmiechającą się, starszą kobietę, ze splecionymi pod biustem rękami. Chłopiec odwzajemnił gest i przywitał się jak na wnuka przystało, podchodząc i wtulając się we wcześniej rozpostarte ramiona babci. 
- Przygotować ci twoją ulubioną jajecznicę? - zapytała kobieta, rozluźniając uścisk. 7-latek uniósł głowę i kiwnął nią krótko, uśmiechając się szeroko.

Chłopiec dojadał właśnie drugą porcję śniadania, kiedy starsza kobieta ze zmartwioną miną usiadła obok niego, kładąc na stół kubek gorącej herbaty. Wystarczyło by wnuk rzucił krótkie spojrzenie, a już wiedział, że coś jest nie tak. Zanim jednak zdążył przełknąć jedzenie, babcia odezwała się pierwsza, wbijając wzrok w oczy ukochanego wnuczka.
- Ktoś mnie dziś odwiedzi. Nie masz nic przeciwko? - zapytała z troską, która biła z jej oczu.
Chłopiec w odpowiedzi pokręcił głową i wziął kolejną porcję wciąż ciepłej jajecznicy.
- Może mógłbyś... wybrać się gdzieś z Ashley? Dziś wyjątkowo słoneczna pogoda, a pani Shellday wspominała mi coś o wyjeździe... Weź kilka muffinek i zabierz ją w nasze ulubione miejsce, dobrze? - poleciła siwa kobieta, chwytając dłoń chłopca leżącą na stole. 
- Czy coś się stało? - zapytał Harry, uprzednio przełykając jedzenie. Martwił się o ukochaną babcię, ponieważ przeczuwał, iż coś złego się dzieje. Nie chciał tego przegapić. Nie chciał, by dręczyły go wyrzuty sumienia, całe życie przypominając o popełnionym błędzie. 
- Wszystko w porządku. Nie musisz się martwić Harry. - uspokoiła go babcia, pokazując swoje urocze dołeczki w uśmiechu.
Chłopiec wstał, uprzednio dziękując za posiłek i ruszył w stronę swojego tymczasowego pokoju. Założył w nieco inne ubrania niż na co dzień. Lubił Ashley i chciał wyglądać w jej oczach jak zadbany chłopiec. Nie przepadał za uczuciem wstydu, chyba jak każdy z nas. Uczesał włosy grzebieniem, i założył ulubione, granatowe trzewiki. Idealne do biegania, ale też elegancko wyglądające. Uśmiechnął się do swojego odbicia w lustrze, dodając pewności siebie. Wypuścił głośno powietrze z płuc i wyszedł z pokoju, kierując się w stronę ogrodu, w którym aktualnie przebywała jego babcia. Położył malutką rączkę na parapecie, przyglądając się zza szyby starszej kobiecie, bujającej się w fotelu, specjalnie do tego przeznaczonym. Z daleka potrafił dojrzeć okładkę i tytuł książki, którą czyta. Wichrowe Wzgórza... Chłopiec cichutko otworzył na oścież drzwi, które oplatała biała firana. Koronkowy materiał zaplątał się o klamkę lecz Harry nie zwrócił na to uwagi i jednym susłem przeszedł przez próg. Stanął obok bujającej się kobiety, a kiedy zwróciła na niego swoją uwagę, uśmiechnął się, pokazując takie same dołeczki w policzkach, jakie ona posiadała.
- Wychodzę. Będę przed zmierzchem. - oznajmił i krótko uścisnął babcię. 
- Gdyby mnie nie było, wiesz gdzie są klucze.

Delikatnie nacisnąłem klamkę, jednocześnie zaciskając powieki. Zacięła się w połowie swojej drogi co oznaczało, że drzwi są zamknięte. Otworzyłem oczy szeroko i niczym ślepiec, zacząłem jeździć dłonią po drzwiach, z których, przez upływ lat, odchodziła butelkowo zielona farba.
- Harry... - szepnęła Megan, rozłączając nasze ręce i kładąc swoją na moim ramieniu.
- Shh... - uciszyłem ją, gdy dojrzałem ogrodowego krasnala, pękniętego w pół. 
Podszedłem do niego szybkim krokiem i jak za dawnych lat, uniosłem go w górę. Jego uśmiech był zadrapany, a oczy nie miały tej samej barwy jak kiedyś. Jedynie czapka wciąż pozostawała krwistoczerwona, mimo kilku uszczerbnięć. 
Przewróciłem go do góry nogami i ujrzałem małe wgłębienie. Nie było widać dokładnie kształtu, przez mrok, jaki panował. Wymacałem je palcami, modląc się w duchu o brak złodziei w okolicy. W końcu moje palce natchnęły się na mrożące zimno. Zacisnąłem knykcie i wyciągnąłem mały, żelazny kluczyk. Podniosłem się z kolan i jak pod władaniem jakiegoś dziwnego zaklęcia, wsunąłem go do małej dziurki w drzwiach. Przekręciłem dwukrotnie, a drzwi, ku mojemu szczęściu, ustąpiły, skrzecząc przeraźliwie. Stanąłem w progu, wyciągnąłem telefon z kieszeni spodni i włączyłem latarkę. Obejrzałem się przez ramię.
- Idziesz? - zapytałem Megan, która nerwowo przegryzała palce. Wciąż była przerażona.
- Jesteś pewien, że jest bezpiecznie? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, opuściła rękę i delikatnie zaglądnęła do wnętrza domu.
- Na pewno. Zaufaj mi i chodź. - uśmiechnąłem się i wyciągnąłem dłoń w jej stronę. 
Głośno wypuściła powietrze z płuc i ją chwyciła. Przekroczyliśmy razem próg i zobaczyliśmy jeden wielki bałagan. Kurz jak i zapach starego drewna natychmiast uderzył do naszych nozdrzy. Uniosłem rękę z latarką i zatoczyłem nią okrągłe koło. Gdyby cofnąć się o kilka lat wstecz, wszystko byłoby takie samo... Obrazy wisiały idealnie równo, lecz przez szary kurz ledwo można było dostrzec namalowaną martwą naturę. Zrobiłem krok w przód, rozglądając się po dawnym salonie. Zielona sofa nasiąknięta starością stała na przeciwko kominka, przypominając o czasach, w których telewizor gościł tylko w bardzo bogatych domach. Niektóre figurki na półkach leżały, być może od ciężaru kurzu, jednak coś zmuszało mnie do myślenia, iż ktoś tu był... Przeszedłem do kuchni. Piec kaflowy był w stanie nie naruszonym... szafki kuchenne również stały na swoim miejscu, jedynie drzwiczki jednej z szafek wisiały na zawiasach. Na dębowym stole leżał duży, fioletowy talerz, z wygrawerowanymi literami, których cień można było dostrzec z tej odległości oraz jeden, mały widelec. Podszedłem szybkim krokiem, nie zważając na skrzypienie podłogi i chwyciłem talerz w jedną dłoń. Dmuchnąłem mocno, co było następstwem rozprzestrzenienia się kurzu. Teraz mogłem dokładnie przeczytać litery na naczyniu. Katherine & Ray. Podniosłem głowę, nie pozwalając łzom spaść w dół i odłożyłem talerz z głuchym stuknięciem. Ruszyłem do drzwi, które znajdowały się obok pieca i pchnąłem je mocno, jak gdybym uciekał przed czasem i śmiercią. Wspomnienia uderzyły mi do mózgu, gdy tylko spostrzegłem moje stare samochodziki, leżące na szafce nocnej, obok wąskiego łóżka. Był tam również pajacyk Sam, który babcia zrobiła mi własnoręcznie na 6 urodziny. Strzepałem kurz, z jego niebieskiej czapeczki i uniosłem go do mojego nosa. Jakaś dziwna magia utrzymywała ten sam zapach od tylu lat... Zacisnąłem mocniej powieki, schowałem zabawkę do tylnej kieszeni i wyszedłem z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Megan stała obok szklanych drzwi, prowadzących na taras. Podszedłem do niej wolnym krokiem i objąłem ją ramieniem, wpatrując się w żółto-szare liście, które okrywały gres.

- Cześć. - przywitała się grzecznie Ashley, delikatnie muskając ustami policzek chłopaka, który szarmancko opierał się o płot. Miała na sobie letnią sukienkę o barwie bladego różu, który podkreślał jej niebieskie oczy.
- Gotowa? Zamierzam ci dziś coś pokazać... - wyjawił, z tajemniczym uśmiechem. - Proszę, to dla ciebie. - wyciągnął ręce zza pleców, ukazując dziewczynie domowe muffinki z czekoladą zawinięte w papier.
- Dziękuję Harry. Czy to daleko? Muszę wrócić przed zmierzchem. - szatynka przegryzła wargę, patrząc koledze w oczy. Lubiła w nie zaglądać. Ich zieleń posiadała swoją własną magię, którą skrycie podziwiała. Chłopak ukazał swoje dołeczki w uśmiechu, unosząc wyżej mały pakunek. Dziewczyna chwyciła go w dłonie i odwdzięczyła się kolejnym już dziś pocałunkiem w policzek, dzięki któremu pojawiły się małe rumieńce na twarzy chłopca.
Ruszyli razem w stronę parku, z którego można było dojść do rzeki. rozmawiając się i śmiejąc. Właśnie to miejsce chciał jej pokazać. Wzbudzało uwielbienie swoją prostotą, jednocześnie posiadając swój czar. 
- Czy to prawda, że wyjeżdżasz? - zapytał Harry, skręcając w jedną z uliczek.
- Tak, ale to jedynie dwa tygodnie. - odpowiedziała Ashley, patrząc na swoje urocze lakierki.
- AŻ dwa tygodnie! - poprawił ją chłopiec, wywołując jej melodyjny śmiech. - Co ja bez ciebie pocznę? - załamał teatralnie ręce.
- Na pewno znajdzie się chętny na nasze po południowe pikniki, nie martw się, Harry. Może... Może dobrym pomysłem było by sprowadzić tu Gemmę? - zasugerowała szatynka, rzucając chłopakowi krótkie spojrzenie.
- To świetny pomysł! - ożywił się natychmiast - Ale... Jest nad morzem. Wyjechała na obóz. - oznajmił Harry, podnosząc głowę i szacując, jak długa droga do przebycia im pozostała.
Ashley zamilkła. Nie miała pomysłu, jak pocieszyć przyjaciela, więc zdała się jedynie na śpiew ptaków, które dzisiejszego dnia były wyjątkowo rozgadane.
- Już prawie jesteśmy! - krzyknął Harry, na co szatynka natychmiast podniosła głowę.
Przez szatę drzew można było dojrzeć płynącą wodę, a poprzez śpiew ptaków, usłyszeć jej monotonny szum. Chłopiec jednak nie zamierzał iść prosto. Chwycił dłoń przyjaciółki i skierował się w najgęstsze krzaki, jakie rosły w tym parku.
- Harry, zadrapiemy się! - słusznie spostrzegła Ashley. 
Chłopiec puścił tą uwagę mimo uszu. Znał sposób, by tego uniknąć. Schylił się i nadepnął na grubą gałąź rosnącego obok drzewa. Skutek był natychmiastowy. Wszystkie krzewy ugięły się pod siłą większej rośliny, ukazując tym samym wydeptaną dróżkę, prowadzącą prosto do rzeki. Harry podniósł się, jednak nie cofnął stopy i uśmiechnął się zachęcająco do zszokowanej przyjaciółki. Dziewczyna spojrzała na niego podejrzliwie, jednak po chwili ruszyła w stronę odkrytego przejścia. Chłopiec również się nie wahał. Cofnął stopę i odskoczył szybko, by nie dać się ubrudzić bądź podrapać. Krzaki jak i gałąź znów były na swoim miejscu. Zadowolony z siebie odwrócił się w stronę dziewczyny, stojącej na brzegu rzeki. Podszedł do niej i odważnie objął ją ramieniem. Zwróciła ku niemu głowę, uśmiechając się skromnie.
- Dziękuję, Harry. - szepnęła cicho. 
Chłopiec uśmiechnął się pod nosem. Skierował wzrok w stronę małego koca, na którym często przysiadywał z babcią. Chwycił dłoń dziewczyny i poprowadził ją w miejsce przesiadywań. Dzieci wyciągnęły domowe muffinki z opakowań i smacznie się nimi zajadały. Pojawiły się nawet kaczki, proszące o kilka okruszków.  Zafascynowana dziewczynka uśmiechnęła się szero wskazując chłopcu głodne ptaki. Harry natychmiastowo oderwał kawałek swojej muffinki i podzielił na pół, dając cząstkę Ashley, która odrazu rzuciła ją ptakom.
- Wiesz... Ashley... - mówił przeciągle i niezdecydowanym głosem. - Patrzysz na świat z takim oddaniem jakbyś była przyrodą, jakbyś była najpiękniejszym kwiatem w dłoni natury. - wydawało mu się, że powiedzenie czegoś od serca będzie najlepszym z możliwych pomysłów żeby utwierdzić dziewczynę w przekonaniu, iż mały Harry jest zdolny do uczucia jakim jest młodzieńcza miłość.

- Harry, to takie piękne...- zaszkliły jej się perłowe oczy.- Ale, nie dziw mi się, że jestem bardzo blisko otaczającego nas świata. Ja go kocham, możliwe, że ciebie też.- odwróciła głowę w inną stronę by uniknąć spojrzeń chłopca.
Jednak chłopiec mimo lekkiego różu na policzkach chwycił twarz Ashley i nie przeciągając pocałował drobne usta dziewczyny. Uśmiechnęła się pod nosem.
- Przepraszam, ja muszę już iść, słońce zachodzi. - oderwała się od Harrego i patrzyła pusto w przestrzeń. Chłopiec się lekko zmieszał, ale po chwili chwycił rękę dziewczyny i oydwoje wstali biorąc reszte muffinek jakie im zostały.
Gdy Harry odprowadził dziewczynę pod same drzwi jej domu było już ciemno, ale zdecydował się iść dzielnie przez mrok. Miał niedużo do przejścia. Kilka minut szybkim marszem i był w domu, w którym nie paliły się żadne światła. Co jest podejrzane bo zawsze o tej porze starsza kobieta wychodzi na dwór by powspominać dawne młodzieńcze lata.
Harry nerwowo poprawił koszulę, połykając przy tym głośno ślinę. Po cichu stawiał każdy krok kierując się do lekko otwartych drzwi. Gwiazdy wraz z księżycem oplatały światłem jego lekko pokręcone włosy. Był już na samym szczycie schodów kiedy usłyszał przeraźliwy krzyk kobiet. To była jego babcia- za dobrze znał dźwięk jej głosu by się pomylić. Siedmiolatek nie wiedział co ma zrobić w takiej sytuacji. Jego serce biło szybciej niż spadający grad z nieba. Jednak chłopiec mimo  strachu jaki go ogarniał, wbiegł do mieszkania i niczym burza szukał babci krzycąc co siła w głosie.Znalazł babcie. Niestety jej skóra nie była już lekko różowa z przebarwieniami beżu, sukienka nie układała się jak zwykle i brakowało jej jednego buta. Co może sugerować, że walczyła. Harry szybko podbiegł do nieszczęśliwej duszy ze łzami w oczach badał co się stało. Zadawał sobie pytanie kto to mógł być i czemu akurat jego ukochana babcia.

- Harry, spójrz! - poiwedziała Megan do zamyślonego Harrego pokazując znaleziony, lekko zardzewiały i zakurzony medalik.
- Pamiętam to, należał do mojej babci. - wziął do ręki wartościowy przedmiot i schował go do przedniej kieszeni.

"Dzisiaj wracam do wspomnień, chodź to zamknęty etap i patrzę światu w twarz zamiast przed nim uciekać" - pomyślał Harold i skierował się w raz z Meg do wyjścia w ciszy.


Cherry, następny dzień.


Usłyszałam kolejny dziś, dźwięk roztrzaskanej bombki. Zacisnęłam powieki, modląc się w duchu, o moją ulubioną - czerwoną z zabawnym bałwanem. Stanęłam w progu salonu, przyglądając się zawziętym staraniom mojego brata.
- Olaf! Albo jesteś niedorozwinięty, albo z ciebie skończona pizda. - powiedziałam dobitnym tonem.
- Siostra! Nie pozwalaj sobie. To pierwsze święta bez mamy, kiedyś się nauczę... - mruknął wręcz marzycielsko, sięgając po następną bombkę. W czapce świętego Mikołaja i bokserkach, wyglądał przekomicznie.
- Jasne. - rzekłam krótko, przewracając oczami.
Święta z tym facetem będą jedną wielką katastrofą. Wyjadł dziś rano wszystkie galaretki, nad którymi ślęczałam całą noc! Przypalił też boczek, do którego włożyłam wszelkich starań.O niebiosa, proszę, oszczędźcie mnie.
Z wielkich narzekań wyrwał mnie głośny dźwięk dzwonka do drzwi. Ruszyłam w ich stronę, mrucząc ciche przekleństwa na brata. Przekręciłam zamek i otworzyłam drzwi na oścież.
- Witam pana w domu państwa Cherry. - ukłoniłam się szarmancko. Za chwilę jednak zza pleców pana, wyszła pani, ukazując mi się w pełnej krasie.
- Nie masz nic przeciwko?

_________________________________________

No cześć :D
Jeju, czemu ten rozdział wydawał mi się taki długi? :o
Przepraszam, że musieliście czekać tak długo, ale zanik weny, na który leku jeszcze nie wynaleźli :)
Dziękuję za 6! komentarzy pod ostatnim rozdziałem :) 
Wiem, że mało kto czyta posłowie, dlatego ktoś dodam jeszcze jedną notkę. 
A co myślicie o rozdziale? 
W pełni zasługa Beth! :) brawo dla niej, po prostu aghh :D
Wiśnia :D

dop. od Beth źródło cytatu- myśl Harrego


 Wiśnia  i Beth pozdrawiają czytelników ! xo

5 komentarzy:

  1. dziewczyny! dobra robota! :) bardzo mi się podoba! x

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękujemy ! ;)


    zapraszam na swojego bloga http://overcomemyfear.blogspot.com/

    Beth .

    OdpowiedzUsuń
  3. świetny *.* a te wspomnienia Harrego ♥♥ I czemu zakończyłaś w takim momencie :< Foszek wiesz ? /Daria ta od MRS.MALIK :D

    OdpowiedzUsuń
  4. więc, jak obiecałam - jestem! ;D
    zazwyczaj podoba mi się każdy Twój rozdział, wiesz o tym. ale tym razem muszę jednak napisać inaczej... bo ten, jest tak świetny, że ani razu nie oderwałam wzroku od tekstu! Boże... już nie wspomnę o tym, że większość jest o Harry'm (powszechnie wiadomo, że jego kocham najbardziej), ale te wszystkie opisy są naprawdę dobre. Można sobie wszystko wyobrazić, czytając słowo po słowie.
    taak.. rzuciłam dla Ciebie rozdział Pottera, nie zepsuj tego! :D
    nie stać mnie na lepszy komentarz, ale może to Ci wystarczy. :) czekam z niecierpliwością na następny rozdział. ^ :*

    OdpowiedzUsuń
  5. świetny :D Zgadzam się z tymi wyżej :) / Z.

    OdpowiedzUsuń